Gdy ciało wie lepiej niż głowa, a podłoga staje się sceną
O
mateusz.parlak
10 kwietnia 2025
2 min czytania czytania
Znasz to uczucie, kiedy leci twoja ulubiona piosenka, noga sama zaczyna podrygiwać, a ty niby tylko „dla żartu” robisz jakiś układ na środku kuchni? I zanim się zorientujesz – bam! – już tańczysz z łyżką jak mikrofonem i wchodzisz w rolę Beyoncé. Albo Michaela Jacksona. Albo kogoś totalnie z kosmosu, ale z pełnym zaangażowaniem.
Właśnie o tym jest taniec.
Nie trzeba być zawodowcem
Panuje dziwne przekonanie, że żeby tańczyć, trzeba mieć lata praktyki, perfekcyjną technikę i nogi jak z baletu. A prawda jest taka, że wystarczy... chcieć się ruszyć. Bo taniec nie wymaga pozwolenia. Nie potrzebujesz sceny, butów z obcasem, partnera, ani specjalnego „czasu na taniec”. Masz ciało? Masz rytm w sercu? To wystarczy.
Taniec to bunt i wolność
W świecie, gdzie wszystko musi być efektywne, zorganizowane i „pod kontrolą”, taniec jest trochę jak akt buntu. Mówisz sobie: „A teraz po prostu się ruszam. Nie dla lajków. Nie dla kogoś. Dla siebie.” Taniec to moment, w którym nie analizujesz, nie mierzysz postępów, nie porównujesz się z innymi. To po prostu Ty i muzyka. Reszta przestaje mieć znaczenie.
Taniec w domu, w klubie, w duszy
Nie trzeba wychodzić na parkiet. Czasem największe show dzieje się w domu – między kanapą a lodówką. Albo w łazience, kiedy szczotka do włosów zamienia się w mikrofon, a Ty tańczysz przed lustrem, jakbyś był na finale "Mam talent". I to jest piękne. To jest prawdziwe. Bo nie tańczysz, żeby być widzianym. Tańczysz, żeby czuć.
M